Marisa Kley’sen nigdy
nie chciała mieć dzieci. Zbyt dobrze pamiętała ból towarzyszący utracie matki.
Dziewięć lat nie było odpowiednim wiekiem na obserwowanie, jak choroba dzień po
dniu wydzierała życie z ciała jej najbliższej osoby. Przeżycie to pozostawiło w
jej duszy głęboką bliznę. Później dowiedziała się, że dolegliwość będąca
przyczyną śmierci rodzicielki już wcześniej pojawiała się w rodzinie. Istniała
więc możliwość, że ona sama mogła nie dożyć starości. Przez to obiecała sobie,
że nigdy nie powije potomstwa. Za nic w świecie nie chciała sprowadzić na swoje
dziecko cierpienia, jakiego sama doświadczyła.
Gdy poznała Solla
Kley’sena wciąż podtrzymywała tę decyzję. Jej mąż szanował jej zdanie i ani
razu nie czynił jej wyrzutów z powodu zażywania naparu z korzenia Lanquis,
specyfiku wykorzystywanego w przypadku, gdy kobieta pragnęła uniknąć poczęcia.
Przez wiele lat żyli jako zgodne, szczęśliwe małżeństwo do czasu, gdy na
horyzoncie ich spokojnego żywota pojawiła się wojna. Soll, czując głęboki
obowiązek służby rozdartemu walką krajowi, zaciągnął się do armii. Marisa długo
czekała na jego powrót, spędzając całe dnie na modlitwach w świątyni Ceiphieda.
Szybko jednak stało się jasne, że jej mąż nie wróci, gdy po dwóch miesiącach do
Serwell dotarły tragiczne wieści.
Marisa była
zdruzgotana. Przestała jeść, ciągle odczuwała silne mdłości. Była głucha na
wszystko wokół dopóki nie usłyszała magicznych słów, które odmieniły jej życie.
- Na Ceiphieda Mariso!
Musisz zacząć jeść! Jeżeli nie ze względu na siebie to chociaż ze względu na
dziecko!
Jakimś cudem okazało
się, że pomimo wszelkich środków ostrożności Marisa zaszła w ciążę. Stało się
coś, czego unikała, od kiedy pamiętała. Z drugiej strony tkwiła w niej jedyna
żywa, jeszcze istniejąca, cząstka Solla. Gdy w jej głowie pojawiła się ta myśl,
w jednej chwili postanowiła sprzeniewierzyć się najważniejszej zasadzie, którą
się kierowała. Zapragnęła urodzić. Pomimo pierwotnego lęku, chciała wydać na
świat owoc jej pierwszej i ostatniej miłości.
Kiedy po raz pierwszy
ujrzała na własne oczy Sollię, wiedziała, że bez względu na wszystko nie będzie
żałować swojej decyzji. Dzięki tej maleńkiej kruszynie po raz pierwszy od
bardzo długiego czasu, poczuła, że jej istnienie ma jakiś sens.
Przez dwanaście lat
matka z córką wiodły może ubogie, ale spokojne i szczęśliwe życie.
Do czasu, gdy w
nieznanych okolicznościach jedyne dziecko Marisy zniknęło.
Lina Inverse widziała w
swoim życiu wiele rzeczy. Walczyła z przeróżnymi rodzajami Mazoku, łącznie z
Lordami i samymi Bestiami. Demony często były okrutne i dążyły do swoich celów
bez względu na ofiary towarzyszące ich działaniom. Jednak w porównaniu do tego,
co właśnie znajdywało się przed jej oczami, wszelkie jej poprzednie
doświadczenia wydawały się niemal niczym.
Na kamiennych płytkach
znajdujących się u stóp murów obronnych Serwell leżało małe dziecko.
Czarodziejka nawet przez chwilę się nie łudziła, czy chłopczyk żyje. Ciało było
tak zmasakrowane, że nie było na drobnej szacie nawet pojedynczego miejsca
niesplamionego krwią. Morderca pozostawił w spokoju jedynie twarz maleństwa.
Puste, niewielkie oczy w beznamiętny sposób odbijały słońce. Matka i ojciec z
pewnością nie będą mieli problemu z rozpoznaniem swojego potomstwa...
Rudowłosa odwróciła
twarz. Poczuła niemiłe ukłucie w okolicach żołądka. Jak dobrze, że przyszła
tutaj bez Amelii. Nie była pewna, jak długo zajęłoby Księżniczce otrząśnięcie
się z takiego szoku. Mistrzyni czarnej magii sama nie wiedziała, ile jej zajmie
pozbycie się tego obrazu z pamięci.
Nigdy nie przypuszczała,
że przekraczając bramy Serwell z Gourry’m i z adeptką białej magii, zostanie
wciągnięta w coś takiego. Parę miesięcy wcześniej oddzielił się od nich
Zelgadis, a kilka dni temu młoda monarchini dostała list od swojego ojca z
prośbą o powrót do domu. Czarodziejka i szermierz nie mieli nic przeciwko
odprowadzeniu młodszej dziewczyny do Seyrun, zahaczając przy okazji o Nowe
Sairaag. W obu miejscach spodziewali się godnej uczty i nie potrzebowali więcej
powodów, aby zrezygnować z takiego planu podróży.
Po wejściu do miasta
niedługo cieszyli się beztroską dotychczasowej wyprawy. Szybko zostali wezwani
do posiadłości burmistrza i już kiedy Lina spodziewała się kłopotów,
nieoczekiwanie została poproszona o pomoc w wyjaśnieniu sprawy masowych porwań
dzieci. Na początku rudowłosa nie była zainteresowana. Nie lubiła zajmować się
takimi sprawami, chyba że za godziwą opłatą. Dopiero gdy jedna z matek
zaginionych rzuciła jej się niemal do stóp, błagając o pomoc, mistrzyni czarnej
magii postanowiła bliżej zapoznać z postawionym przed nią zadaniem. Gdy
patrzyła we wpół oszalałe ze zmartwienia szare oczy niemłodej kobiety o
ciemnych, lekko siwiejących włosach, nie mogła odmówić. Nic nie obiecywała, ale
zobowiązała się chociaż spróbować rozwiązać tę tajemniczą zagadkę, posyłając
małego Fire Ball’a w stronę nadpobudliwej Amelii, która rozpoczęła denerwujący
monolog pt. „Wiedziałam, panno Lino, że tkwią w tobie resztki dobra!”
Na początku jej nowe
zlecenie prezentowało się jako tajemnicza zagadka. Rozmowa z kilkunastoma
rodzicami nie przyniosła wielu wskazówek. Historia każdego przypadku wyglądała
niemalże tak samo. Dziecko na moment oddalało się od swoich opiekunów tylko po
to, aby po chwili niemalże rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając za sobą
jedynie to, co trzymało wcześniej w rękach. Miejsca, w których dochodziło do
zniknięć, były tak różne, że trudno było się doszukać jakiejkolwiek
regularności w działaniach porywacza. Serwell jako dosyć duże miasto, słynące z
największej świątyni Ceiphieda w okolicy, od czasu upadku Sairaag, dawało
złoczyńcy spore pole możliwości a sfrustrowanej Linie żadnego punktu
zaczepienia.
Sytuacja znacznie się
pogorszyła, gdy następnego dnia odnaleziono jedno z porwanych dzieci
pozostawione na samym środku rynku. Po dokładnym zbadaniu chłopca lekarze nie
stwierdzili u niego żadnych ran. Z drugiej strony kilkulatek cierpiał na
chorobę, której nikt nie potrafił rozpoznać. Cudownie odzyskana latorośl
państwa Jesbenson majaczyła w gorączce, jednak nikt nie potrafił mu pomóc.
Zaklęcia przerażonej takim okrucieństwem Amelii zdawały się przynosić częściową
ulgę choremu, ale Lina postanowiła się zwrócić o pomoc do Sylphiel. Gourry
zgłosił się na ochotnika, aby sprowadzić uzdolnioną uzdrowicielkę. Burmistrz
bez chwili wahania zaoferował blondynowi najlepszego konia, jakiego miasto
miało do dyspozycji. A ponieważ Nowe Sairaag znajdywało się kilkanaście godzin
drogi od Serwell oczekiwano powrotu szermierza i kapłanki następnego dnia po
południu.
Kolejny ranek nie
przyniósł pomyślnych wieści. Rudowłosa została obudzona niepokojącą informacją,
że odnaleziono drugie dziecko. Czarodziejka nie zwlekając długo, chwyciła w
rękę stos kanapek i wybiegła z przydzielonego jej pokoju w ratuszu.
Towarzyszyło jej pięciu mężczyzn należących do sił policyjnych. Każdy odziany w
prosty czarny uniform i parę ciemnych rękawiczek wyglądał niezwykle
profesjonalnie. Jednak nikomu z nich nie udało się zachować obojętnej miny, gdy
ujrzeli zwłoki małego chłopca.
- Panno Inverse. –
spytał cicho jeden z mężczyzn, Lich Stum, wyglądający na niewiele starszego od
czerwonookiej. – Nie uważa pani, że to działalność jakiegoś Demona? Jedynie
źródło największego zła w naszym świecie byłoby zdolne do czegoś takiego…
Mistrzyni czarnej magii
niechętnie zmusiła się do spojrzenia na zakrwawioną postać.
- Nie wydaje mi się,
aby to była robota Mazoku. – odparła cicho Lina. – Te rany zostały zadane
mieczem. Mazoku mają dziesięć tysięcy sposobów na zabicie ludzi, co nie zmienia
faktu, że z pewnością będą zachwycone rozpaczą odczuwaną przez rodziców i
mieszkańców. – dodała ponuro.
- Chce pani powiedzieć,
że… szukamy… – Słowa przechodziły z trudem przez usta jej rozmówcy. –
Człowieka?
- Tak. – przyznała
czarodziejka. – To właśnie chcę powiedzieć.
Lina zaczęła badać
teren pod kątem magicznego echa, gdy odezwał się do niej drugi z pracowników
wydziału sprawiedliwości Serwill, wysoki jegomość o czuprynie przyprószonej
siwizną. Jego twarz pokryta licznymi bliznami niewątpliwie świadczyła o
niemałym doświadczeniu życiowym.
- Czyli, nie ma pani
już tutaj nic do roboty, tak? – spytał nieco złośliwym tonem. Sanco Sierken,
dowódca sił policyjnych, podchodził z wielką niechęcią do pracy z magami,
chociaż Lina musiała przyznać, że w porównaniu do tego, co słyszała od
przemiłej doradczyni burmistrza, mężczyzna bardzo się hamował w swojej
antypatii.
- Niestety, panie
Sierken, naszym przeciwnikiem jest niezwykle przebiegły czarnoksiężnik lubiący
eksperymentować na ludziach. – powiedziała po chwili milczenia czarodziejka. –
Sprawdźcie teren z tamtej strony, ja się zajmę tą częścią.
- Skąd pani to wie? –
wtrącił Lich. Jego głos nie zawierał w sobie wątpliwości obecnej w tonie jego
szefa. Wręcz przeciwnie, wyglądał na
osobę, która za wszelką cenę chce zdobyć nową wiedzę, jakże potrzebną w jego
zawodzie.
Lina bez słowa dotknęła
kamiennej płytki jedną dłonią. Na rezultat tej akcji nie trzeba było długo
czekać. Wokół terenu otaczającego martwego chłopca pojawiły się dziwne symbole.
Nawet osoba nie będąca magiem nie miałaby trudności z przyznaniem, że jest to
coś związanego z magią.
- To są runy. Jest to
potężne narzędzie w rękach dobrze wykształconego maga i jednocześnie dowód na
to, że nie mamy do czynienia z Mazoku. Demony nie korzystają z runów, mają do
swojej dyspozycji inne środki magiczne, bardziej adekwatne do ich natury. –
wytłumaczyła czarodziejka.
- Będzie pani w stanie
za pomocą tego czegoś odnaleźć tego psychopatę? – zapytał Sanco, lustrując
nieufnie świecące znaki.
- Przekonamy się. –
mruknęła pod nosem rudowłosa i ukucnęła przy skomplikowanych magicznych
inskrypcjach.
Dowódca sił policyjnych
Serwell obserwował przez chwilę pogrążoną w silnym skupieniu czarodziejkę, po
czym skinął na swoich podkomendnych i ruszył we wskazaną przez dziewczynę
stronę. Nie ufał magom, a tym bardziej nie tej obdarzonej złą sławą Dramattcie.
Z drugiej strony nigdy wcześniej nie widział takiego okropieństwa. Był upartym
mężczyzną, świadomym swoich uprzedzeń, co nie zmieniało faktu, że dobrze
wiedział, kiedy powinien dać za wygraną. W tej sytuacji musiał przyznać się sam
przed sobą, że nie wiedział, jak rozwiązać zagadkę tych zniknięć. I pomimo
całej swojej niechęci, musiał przyznać, że jeżeli ktoś miał szansę zapobiec
kolejnej tragedii, była to Lina Inverse.
Amelia z przerażeniem
patrzyła na małego chłopca pogrążonego w niespokojnym śnie. Raz na godzinę
rzucała na pacjenta czar oczyszczenia. Bezpośrednio po użyciu białej magii
dziecko zaczynało oddychać z większą łatwością, jednak przed upływem tego czasu
objawy dziwnej choroby nasilały się w takim stopniu, że księżniczka musiała
ponownie korzystać z zaklęcia.
Dziewczyna była
wykończona. Noc spędzona przy łóżku kilkulatka stanowiła jedno z jej
najbardziej wyczerpujących przeżyć. Póki co nikt nie mógł jej zastąpić, a
jedynie ta powtarzana czynność zdawała się przedłużać życie młodego Jesbensona.
Adeptka białej magii nie miała wyboru. Musiała cierpliwie czekać, aż Gourry
sprowadzi pannę Sylphiel do Serwell.
Długowłosa kobieta może nie posiadała doskonałych umiejętności bojowych,
ale za to w temacie uzdrawiania granatowooka nie znała bardziej biegłej
specjalistki. Oczywiście, jeżeli nie liczyć Ryuzoku. Jednak jedyny
zaprzyjaźniony z nimi Smok, panna Filia, przebywała daleko stąd…
Nagle poczuła przyjemny
chłód w okolicach czoła. Nieco zaskoczona podniosła wzrok i jej oczom ukazała
się postać niewysokiej kobiety w średnim wieku, przykładająca zimną szmatkę do
czoła orędowniczki sprawiedliwości. Na jej twarzy malowała się mieszanka
smutku, lęku i nadziei.
- Dziękuję. – odparła z
wdzięcznością Amelia.
- Ależ to nic. –
zaprzeczyła jej rozmówczyni. – Gdyby nie wy, moje dziecko pewnie już by było
martwe… Tylko żeby inne dzieci też się odnalazły… Nie wiem, co się stanie z
Marisą, jeżeli Sollia się nie znajdzie…
Księżniczka chwyciła
panią Jesbenson za rękę.
- Proszę się nie
poddawać! – powiedziała adeptka białej magii z całym przekonaniem i pasją,
jakie w niej tkwiły. – Pannę Linę jest bardzo trudno skłonić do współpracy, ale
skoro zdecydowała się pomóc, zrobi wszystko, co w jej mocy, aby sprowadzić
dzieci całe i zdrowe.
- Dziękuję, panienko. –
odparła kobieta, uśmiechając się lekko.
Brunetka odwzajemniła
uśmiech. Na jeden moment obie poczuły się lepiej. Wszystko będzie dobrze. Panna
Lina rozwiąże zagadkę i sprowadzi dzieci z powrotem do domu, a panna Sylphiel
znajdzie sposób na przywrócenie zdrowia małemu Wenowi. Na pewno.
Dosłownie chwilę
później w pokoju rozległ się przerażający, chłopięcy krzyk bólu. Dookoła łóżka
chorego rozrysowały się świetliste symbole. Sekundy mijały, a dziecko nie
przestawało wrzeszczeć. Amelia, drżąc na całym ciele, po raz kolejny rzuciła
czar oczyszczenia. Nawet nie wiedziała, czy w tej sytuacji przyniesie to
jakikolwiek skutek, ale modliła się w duchu do Ceiphieda o skuteczność jej
działania.
Po minucie wszystko
ustało. Chłopiec z powrotem zaczął spokojnie oddychać. Tajemnicze symbole
zniknęły.
Amelia poczuła, że nogi
się pod nią uginają.
„Panno Lino, panno
Sylphiel, pośpieszcie się.”
Czarodziejka odwiedziła
tego dnia każde miejsce zbrodni i dopiero wtedy zauważyła pierwszą regularność
w swoim śledztwie. Tak, jak się spodziewała, wszędzie zastała runy. Fakt ten
niewątpliwie rzucał nowe światło na całą sprawę. Potrafiła już wyjaśnić, w jaki
sposób doszło do porwania dzieci. Zastosowanie starożytnych inskrypcji mówiło
też wiele o sprawcy. Z runów najczęściej korzystali starsi, zdecydowanie
bardziej zaawansowani magowie, czasem Ryuzoku i Elfy. Sama rudowłosa znała
podstawy tego rodzaju magii, jednak w tym temacie nie była specjalistką.
Podejrzewała, że w tej dziedzinie Zelgadis miał dużo większe doświadczenie od
niej… Westchnęła ciężko. Czy ten idiota naprawdę nie mógł dać żadnego znaku
życia? Już minął prawie rok od ich ostatniego spotkania. A teraz niewątpliwie
przydałyby się jej zdolności bezlitosnego szermierza.
Po chwili pokręciła
głową. Zelgadisa tutaj nie było. A ona musiała znaleźć tego szaleńca. Zwłaszcza
że im bliżej przyglądała się całej sprawie, tym gorsze miała przeczucia.
Jak można było obłożyć
runami niemalże całe miasto, nie wzbudzając niczyich podejrzeń? Albo potrafiło
się poruszać się w niezauważony sposób…. Albo było się kimś, kogo wszyscy
znają, aby nikomu nawet nie przyszło do głowy, że ten ktoś może robić coś
nieodpowiedniego… A może jedno i drugie? Może to nie była jedna osoba…
Lina nerwowo potargała
swoją grzywkę, wydając z siebie okrzyk irytacji. Jak tylko znajdzie tego
psychola, już ona da mu popalić. Zamiast cieszyć się lokalnymi przysmakami i
rabować okolicznych zbójców, zajmowała się porwaniami i morderstwem.
Ponownie przed jej
oczami stanęło ciało zakrwawionego dziecka.
Nie mogła dopuścić do
tego, aby sytuacja się powtórzyła.
Raz jeszcze spojrzała
na mapę Serwell i wtedy w jej umyśle pojawiła się pewna myśl.
Podziemne tunele.
W mieście musiały
istnieć podziemne tunele.
Którymi sprawca mógłby
się poruszać niezauważony i zastawiać runiczne pułapki.
A wejście do większości
tuneli znajdywało się w podziemiach ratusza.
W niewielkiej
odległości od odnalezienia pierwszego dziecka.
To musiało być to!
Lina szybko wyszła ze
swojego pokoju i pognała w kierunku schodów, na każdym kroku rzucając zaklęcie
zmuszające runy do ujawnienia się. Schodziła coraz niżej i niżej, mijając bez
słowa napotykanych ludzi. Aż wreszcie napotkała pierwszy odzew zaklęcia. Ściana
pomiędzy dwoma pokojami zajarzyła się światłem złocistych runów.
Na twarzy czarodziejki
pojawił się wyraz satysfakcji.
- Otwórz się. –
rozkazała, wzmacniając swój głos magiczną aurą.
Symbole natychmiast
odpowiedziały na jej wezwanie. Na środku kamiennego muru pojawiło się niewielkie
przejście.
- Mam cię. – szepnęła
sama do siebie z zadowoleniem, po czym weszła w magiczne wrota. Po drugiej
stronie znalazła ciemny, długi korytarz. Z niechęcią powstrzymała odruch
przyzwania Lighting. Była na terenie wroga. Nie mogła sobie pozwolić na
lekkomyślne działanie. Dotknęła dłonią ściany i powoli lecz konsekwentnie
poruszała się naprzód. Straciła rachubę czasu, gdy szła wzdłuż nieznośnie
cichego tunelu. Kiedy po długiej wędrówce ujrzała delikatne światło świec, omal
nie krzyknęła z radości.
W ogromnym
pomieszczeniu panował półmrok. W zasadzie nie byłoby błędem stwierdzenie, że
znalazła się w kolejnym korytarzu. Rozstaw ścian był jednak znacznie większy i
gdzieniegdzie wisiały kandelabry.
Starała się stąpać po
ziemi najciszej, jak potrafiła. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ktoś wykryje
obecność nieproszonego gościa.
Jak tylko w jej głowie
pojawiła się ta myśl, w ułamku sekundy poczuła, że ktoś boleśnie wykręcił jej
rękę do tyłu, zmuszając ją, aby przylgnęła do sylwetki napastnika. Tuż przed
jej oczami błysnęło ostrze, które w okamgnieniu znalazło się niebezpiecznie
blisko jej szyi.
Nie tracąc jasności
umysłu, skupiła się na przyzwaniu Fire Ball’a wolną ręką. Jednak jak tylko w
jej dłoni pojawiło się znajome drgnięcie magii, natychmiast poczuła nieprzyjemny
wstrząs, w wyniku którego doszło do dekoncentracji jej mocy.
Lina zaklęła w duchu.
Jej przeciwnik celowo rozpraszał jej energię, wykorzystując fakt, że trzymał ją
za nadgarstek. Każdy mag uczył się kumulowania mocy w dłoniach. Gdy coś
przeszkadzało w tym procesie, rzucenie zaklęć stawało się niemożliwe. Musiała
mieć do czynienia z wyjątkowo zdolnym oponentem, co nie za bardzo poprawiało
jej humor. Sytuacja, mówiąc krótko, była nieciekawa.
- Kim jesteś i co tutaj
robisz? Jeden podejrzany ruch i poderżnę ci gardło. – zasyczał głos prosto do
jej ucha. Głos dziwnie znajomy…
- Zelgadis? – spytała.
Pod wpływem jej pytania poczuła, jak ciało nieznajomego pomału się rozluźnia.
- Lina? – odpowiedział
równie zaskoczony. Powoli obniżył miecz, lecz wciąż jej nie puścił. – Co tu
robisz? – powtórzył pytanie.
- A możesz mnie
najpierw puścić? – odparła poirytowana. Błyskawicznie uszło z niej napięcie,
ustępując miejsca złości. Jej ręka wciąż była boleśnie wykręcona do tyłu.
Mag lekko poluźnił
uchwyt, jednak wciąż uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch.
- Najpierw odpowiedz mi
na pytanie, co tu robisz. Wybacz, ale w chwili obecnej nie mogę sobie pozwolić
na ryzyko, że wejdziesz mi w paradę. – powiedział prosto jej do ucha.
Dziewczynę mimowolnie przeszedł dreszcz niemający nic wspólnego z lękiem.
- A jak ci tego nie
powiem, to co? – zakpiła.
- Wyprowadzę cię stąd.
– rzekł, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. – Ale wydaje mi się,
że jednak ci zależy, aby nie ocknąć się dopiero jutro… – W jego tonie pojawił
się sarkazm. – Więc co tu robisz?
- Chcę rozwiązać
zagadkę masowych porwań i morderstwa. – warknęła.
- Porwania? – Z
powrotem stał się poważny. Lina poczuła, że jego chwyt się rozluźnia.
Korzystając z tego, wyrwała się z jego uścisku. Odwróciła się do niego, masując
obolały nadgarstek.
- Do cholery, Zel, to
bolało. – Spojrzała na niego poirytowana. Przysięgła sobie, że później mistrz
szamanizmu jej za to zapłaci.
- Nie przypuszczałem,
że spotkam tutaj właśnie ciebie. Byłbym głupcem, jakbym nie był ostrożny. –
odparł ze wzruszeniem ramion.
- Sugerujesz, że jestem
głupia, bo dałam ci się zajść od tyłu? – syknęła coraz bardziej wkurzona
czarodziejka.
- Ech… Nic takiego nie
powiedziałem. – westchnął ciężko.
- Ale to sugerujesz!
- Lina… To chyba nie
czas i miejsce na to. Coś mówiłaś o jakichś porwaniach. Skąd przybyłaś?
Mistrzyni czarnej magii
obdarzyła go badawczym spojrzeniem. To pytanie potwierdzało jej przypuszczenia.
Miejsce, gdzie teraz byli, na mocy runów prowadziło nie tylko do Serwell.
- Z Serwell. – odparła
krótko. – A teraz ty mi wyjaśnij, co TY tutaj robisz? I co wiesz o tym miejscu?
Zelgadis lustrował ją
przez chwilę wzrokiem, jakby wahając się pomiędzy dwiema opcjami. Nieugięte
spojrzenie Liny musiało go jednak szybko skłonić do podjęcia decyzji, przez co
mężczyzna ciężko westchnął.
- Heh… W sumie mogłem
to przewidzieć. Ty z tą swoją zdolnością do przyciągania kłopotów po prostu
musiałaś się tutaj znaleźć. Próbuję cię w to nie wciągać, unikając cię od kilku
miesięcy, a ty i tak się zjawiasz i tak.
Lina błyskawicznie
złapała go za kołnierz, przyciągając chimerę na wysokość swoich oczu.
- Mam zdolność do
czego? – spytała groźnie.
Zelgadis zrobił
znudzoną minę i ponownie westchnął. Niektórzy się nigdy nie zmieniają…
Nagle obydwoje poczuli
drgnięcie mocy niedaleko nich. W pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze. Lina
puściła mistrza szamanizmu i obydwoje przygotowali zaklęcia ofensywne.
Czarodziejka nasłuchiwała zbliżających się kroków. Powoli w słabym świetle
zarysowała się sylwetka. Całkowicie znajoma. Z ust Liny padły tylko dwa słowa:
- To…
niemożliwe...
Ponownie doświadczała
tego samego. Był środek nocy, a ona budziła się z krzykiem ze świadomością, że
stało się coś złego. Filia z drżeniem rąk wymacała lampkę i zapaliła światło.
Głowa bolała ją niemiłosiernie, gdy rozglądała się po znajomym pokoju, będącym
w końcu jej sypialnią. W pomieszczeniu obok czuła delikatną aurę smoczego jaja.
Ten fakt sprawił, że się trochę uspokoiła. Jest w bezpiecznym miejscu. Nic jej
nie grozi.
Lecz w tym momencie w
jej głowie pojawiło się niewinne pytanie.
Jak doszła do sypialni?
Smoczyca wytężała
otępiały przez dziwną pustkę umysł, lecz jedyne, co pojawiało się w jej
pamięci, była czynność zamykania sklepu.
Co robiła przez cały
wieczór?
Dopiero wtedy poczuła,
że jej ręce są dziwnie lepkie.
Podniosła dłonie i w
jednej chwili zrobiła się blada jak kreda.
Krew. Wszędzie była
krew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz